Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/194

Ta strona została przepisana.

wiącą gorączką, zgiętą jak gdyby sama dusza została złamaną w jej ciele, przerażającą i znędzniałą.
— W co mnie obracasz, w co się oboje obracamy — ciągnęła z boleścią.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Kocham cię — odrzekł.
— Nie tak, nie tak chciałabym być kochaną.
— Zmysły bo mi drażnisz, budzisz gwałtowne pożądanie...
— Jakże to podobne do nienawiści...
— Nie, nie! nie mów tak!
— Brutalizujesz mnie jak gdybyś chciał zniweczyć.
— Ty to mnie o szał przyprawiasz i wówczas nie zdaję już sobie sprawy z niczego.
— Czem cię w szał przyprawiam? Czem? Czem?
— Nie wiem sam. Ah! nie wiem.
— Ale ja wiem, wiem aż nadto dobrze.
— Po co się dręczysz? Kocham cię i miłość ta...
— ...Potępia mnie. „Widzisz więc, widzisz że umrzeć muszę. Nazwijże mnie raz jeszcze imieniem które mi nadałeś...
— Moją jesteś, moją! Dobrem mojem, życiem całem i niechcę cię stracić.
— Ah! stracisz...
— Ale czemu? Nie rozumiem doprawdy jaki cię szał ogarnia? Czy cię obrażam pożądając cię? Czyż sama z mniejszą kochasz mnie namiętnością...
Drażniły ją te słowa, o szał przyprawiały