Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/195

Ta strona została przepisana.

zdenerwowaną. Zakryła twarz rękoma; serce podnosiło gwałtownem biciem jej wyprężone piersi i zdawało się jej, że jego uderzenia mają odgłos w samym jej mózgu.
— Spójrz!
Mówiąc to dotknął ust swych zranionych i Wyciągnął ku niej palce splamione sączącą się z ranki krwi kroplą.
— Twój to ślad Fosca!...
Podniosła się gwałtownie jak gdyby ją rozpalonem dotknął żelazem.
Wparła w niego wzrok płonący.
Nozdrza jej drgały...
Twarz płonęła.
Dziwnie była w tej chwili piękną, straszną i żałosną zarazem.
— Ah! Perdito! Perdito!
Nie, nigdy już chyba nie miał zapomnieć ruchu, z jakim się ku niemu rzuciła...
Przymknął oczy, zapomniał o świecie całym, o sławie samej, o wssystkiem...
Gdy je otworzył pokój nurzał się w zmroku. Przez otwarte na balkon drzwi widać było wieczornego nieba kawał, drzewa, wieżyce, kopuły, daleką lagunę i aż het! precz, błękitnawych gór pasma, tak spokojne jak gdyby ziemia złożyła była skrzydła do snu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Cierpiał.
Cierpiał za nią, za siebie, czuł jak ona cierpi i czuł, że należy do niego jak brzemię należy