Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/198

Ta strona została przepisana.

kała, płakała na jego sercu, lecz umrzeć nie mogła.


∗             ∗

— Mam serce, Stelio — mówiła patrząc mu w głąb źrenic ale z widocznym wysiłkiem, od którego drżały jej usta, jak gdyby mówiąc te słowa przezwyciężać musiała nieprzezwyciężoną, dziką nieśmiałość — mam serce żywe i czułe, tkliwe i drażliwe bardziej niż ci się zdaje.
Uśmiechnęła się nikłym uśmiechem za którym zwykłą była skrywać cierpienie, zawahała się, rękę wyciągnęła po bukiet fijołków, podniosła go do ust.
Powieki jej opadły, tylko czoło widać było, pomiędzy kwiatami a splotami włosów, przedziwnie piękne i smutne czoło.
— Ranisz je czasem — ciągnęła cicho, łagodnie, z ustami na fijołkach — okrutnym często bywasz...
Zdawało się, że te skromne, wonne kwiatki, ułatwić jej muszą wyznanie, zgłuszyć i złagodzić nieśmiały wyrzut czyniony przyjacielowi.
Zamilkła.
Spuścił głowę.
Węgle skwierczały na kominku, słychać było deszcz padający w odartym z liści ogrodzie.
— Pali mnie pragnienie dobroci... tęsknota do takiej o jakiej wyobrażenia nie masz. Dobroci, przyjacielu mój! prawdziwej, głębokiej,