Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/205

Ta strona została przepisana.

Zamknął jej usta drżącą ręką.
— Przestań! na Boga przestań! oszalałaś chyba, oszalałaś!
— Straszne to! — rzekła opadając na poduszki, złamana gwałtownym wybuchem, zalana falą goryczy wytryskującej z samej głębi jej serca.
Lecz oczy jej pozostały otwarte, rozszerzone źrenice były nieruchome choć się wpatrywały nieubłagalnie w kochanka.
Pod wzrokiem tym surowym milczał, nie śmiał przeczyć ani skrywać prawdy, którą dostrzegła, odgadła.
Po kilku chwilach utkwionego w sobie wzroku wytrzymać nie mógł.
Zamknął roztwarte powieki kochanki palcami jak się zamyka umarłym.
Dostrzegła ten jego ruch pełen niewysłowionego smętku, na powiekach czuła jego dotknięcie lekkie i łagodne, takie na jakie tylko zdobyć się mogą litość lub miłość.
Gorycz jej się rozpłynęła, łzy nabiegły na rzęsy, zarzuciła mu ręce na szyję, przylgnęła do jego piersi i była znów tkliwą i słabą, pokorną, cichą, błagającą, posłuszną.
— Mamże odejść... zniknąć... — szeptała miękko, łzawo. — Czyż niema ratunku, przebaczenia, litości?
— Kocham cię Perdito!
Wyciągnęła do ogniska dłoń otwartą jak dla odpędzenia uroku i znów przygarnęła się do piersi kochanka.
— Ah! jeszcze, jeszcze chwilę z tobą, przy tobie, potem odejdę daleko, daleko, umrę pod drzewem, na kamieniu. Ali! jeszcze, jeszcze chwilkę.