Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/206

Ta strona została przepisana.

— Kocham cię Perdito!
Po nad niemi wirowały, szalały tajemne moce życia i śmierci.
Czuli to uściskiem spojeni, lękiem zdjęci, czuli że się nad niemi i pomiędzy niemi zacieśniają węzły złego i dobrego a tam żywioły przemawiały dalej nieśmiertelnemi, tajemniczemi swemi głosy.
Tuż przy nich ogień — tam dalej woda, odpowiadały może na ich milczące pytania a szmery te wyroczne wpadając w ucho poety, czarowały go, porywały z sobą w świat niezliczonych mytów, których początkiem były.
Doznawał wrażenia, jak gdyby słyszał wyraźnie podwójne, zgodne głosy dwóch sił zasadniczych, które zamierzał wpleść w symfonię swej nowej tragedyi.
Zamilkł ból, niepokój zamilkł pod czarodziejskim tej melodyi wpływem i jednocześnie rozwiązały się na jego szyi związane ramiona kobiety, posłuszne też rzekłbyś tajemnemu jakiemuś zaklęciu.
— Niema rady — zaszeptała, powtarzając słowa tajemniczego wyroku który słuch jej uderzył w szmerach żywiołów, w tym samym z którego on pochwycił melodyi wątek.
Brodę oparła na dłoni, łokieć na kolanach i tak pozostała wpatrując się w płonący na kominku ogień, z brwią zsuniętą.
Spojrzał na nią i poczuł się znów zdjęty smutkiem i litością bez granic.
Chwila wytchnienia przeszła, zbyt szybko przemknęła, lecz myśli jego zwróciły się do twórczości i pozostało mu stąd graniczące z niecierpliwością podniecenie.