Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/207

Ta strona została przepisana.

Smutek i litość zdały mu się naraz zbyteczne, rozpacz te] kobiety nie w miejscu, wszak kochał ją, pożądał, obdarzał gorącą pieszczotą: Wszak oboje wolni byli i żyli w miejscu naj odpowiedniejszem dla ich zamiłowań, marzeń, rozkoszy?
Radby znaleźć sposób łatwy i prędki rozerwania tych pęt żelaznych, rozproszenia smętku, wrócenia kochance zapału i wesołości.
Chciał w młodocianej swej żywości, znaleźć coś, co by smutną i zrozpaczoną zdołało uspokoić, rozweselić, lecz nie czuł już w sobie ani uprzedniego współczucia ani smutku co przed chwilą użyczał przedziwnej, kojącej słodyczy dotknięciu jego palców, gdy pod natchnieniem serca zamykał konwulsyjnie rozwarte powieki kochanki.
Nie umiał się już zdobyć na ruch co porywa duszę, na pocałunek co ją upaja, zabija lub leczy.
Wahał się.
Patrzał na nią.
Pozostawała w tej samej postawie: zgarbiona, z brodą wspartą na dłoni, łokciem na kolanach, brwią ściągniętą.
Ogień płonący na kominku oświecał drżącym blaskiem twarz jej i włosy.
Czoło piękne było, myślące, męskie niemal, lecz było coś dzikiego w skrętach i płowych odbłyskach ciężkich splotów włosów, tuż przy skroniach, coś twardego i śmiałego, co przypominało skrzydła drapieżnych ptaków.
— Na co tak patrzysz — spytała zauważywszy wzrok jego badawczy — czyś dostrzegł włos siwy?