Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Czy cię dochodzi ciepło? Cieplej ci? — pytał zcicha.
Znów się nad nią pochylił dech wstrzykując.
Usnęła.
Ustępowało naprężenie muskułów i rysów, usta oddychały spokojnym, rytmicznym oddechem snu, cichy spokój, podobny do spokoju śmierci rozlał się po jej bladej twarzy.
„Śpij! śpij! biedna duszo!“
Tak pełnym był politowania i miłości, że radby zlał na ten sen jej siłę pocieszenia i zapomnienia:
„Śpij! śpij!“
Siedział przy niej, u nóg jej, czuwając nad nią.
Przez chwil kilka wsłuchiwał się w jej oddech.
Te same usta mówiły:
„Zdolnam uczynić to na co się miłość sama zdobyć nie zdoła.“
I te same usta krzyczały:
„Czy chcesz bym cię zawiodła do niej, bym tują zawołała?“
Nie sądził, nie rozważał, pozwalał myślom swym się rozpraszać.
Raz jeszcze czuł ślepe i nieprzemożone moce życia nad swą głową, nad snem jej i czuł w sobie olbrzymią chęć do życia.
„Łuk ma na imię Bios, a śmierć dziełem jego.“
W ciszy przemawiał ogień, woda przemawiała.
Głosy żywiołów, uśpiona w bólu kobieta, nieunikniona bliskość przeznaczeń, wielkość nie-