Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/214

Ta strona została przepisana.

zmierżona przeszłości, wspomnienia i przeczucia, wszystko to wytwarzało w nim stan ducha tajemniczy i muzykalny, w którym dzieło niedokonane jeszcze powstawało.
Słyszał własne melodye rozśpiewane do nieskończoności.
Słyszał jedną ze swych kreacyi mówiącą: „Samo ono ugasić może nasze pragnienie i całe pragnienie nasze zwraca się do tej świeżości. Gdyby jej nie było niktby tu żyć nie mógł, wszyscybyśmy wymarli z gorąca i suszy.“
Widział krainę przerżniętą wyschłem, białem łożyskiem starodawnego strumienia, zasypaną stosy płonącemi w wieczór dziwnie pogodny i przezroczysty.
Widział grobowce topniejące w złoto, złotem pokryte trupy i trupa Kasandry w koronie, śród urn grobowych.
Głos jakiś mówił:
„Jakże miękkie są te popioły, prześlizgują się po przez palce jako piaski morza.“
I mówił głos jakiś:
„Opowiadają o cieniu co pokrywa rzecz każdą i o wilgotnej gąbce, której pociągnięcie ściera ślad wszelaki...“
Noc zapadła, połyskiwały gwiazdy, mirty woń roniły, dziewica roztwierała księgę, czytała pieśń łez i bólu...?
I mówił głos jakiś:
„Ah! posąg Niobe! Za nim Antygona umarła dostrzegła posąg kamienny z którego tryskało łez źródło...“
Znikły, czasu zmyłki... zagładziły się stuleci różnice...