Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/220

Ta strona została przepisana.

Wiatr rozwiewał jego długie, gęste włosy lwią grzywę, której wstrząśnienie wywoływało iskrę w tłumach i sercach kobiet.
Jego magnetycznej siły pełne oczy wzbite były w pochmurne niebo.
Niewymówione słowa modlitwy drgały na wąskich wargach, nadając wyraz mystyczny pomarszczonej, olbrzymiemi brodawkami pokrytej twarzy.
— Mniejsza z tem! — mówił Daniel Glauro. — Posiada on dar szczególny, dar żarliwości, lubuje się w sile wszechwładnej, w namiętności niepomiernej. Czyż się talent jego nie zwracał do Prometeja, Orfeusza, Danta, Tassa? Ryszard Wagner pociągnął go tak jak pociąga żywiołowa siła. Kto wie czy nie usłyszał w nim tego właśnie, co usiłował wyśpiewać w symfonii swej „co się słyszy na gór szczycie.“
— Prawda — rzekł Stelio Effrena.
Lecz obaj drgnęli widząc jak pochylony nad baryerą statku starzec, zwrócił się nagle i bliski niby uduszenia porwał konwulsyjnym ruchem ramię swej towarzyszki.
Ta krzyknęła.
Podbiegli.
Wszyscy obecni na pokładzie, przerażeni krzykiem, nadbiegali, cisnęli lecz powstrzymani spojrzeniem kobiety zatrzymali się opodal od starca, co się już zdawał pozbawionym życia.
Ona sama podtrzymała go, ułożyła na ławie, za puls ujęła, serce badała.
Miłość jej i boleść otaczały chorego nieprzekraczalnym pierścieniem.
Wszyscy cofali się milczący, zaniepokojeni,