starając się pochwycić na twarzy chorego ślad życia czy śmierci?
Twarz nieruchoma spoczywała na kolanach kobiety.
Dwie grube bruzdy zbiegały wzdłuż policzków ku roztwartym, posiniałym ustom, zagłębiając się w pobliżu skrzydeł dużego nosa.
Wiatr rozwiewał rzadkie, siwe włosy na wypukłem czole; biała broda otaczała szczęki potężne jeszcze pod rozmiękłemi muskularni nabrzmiałych policzków.
Lepki pot zraszał mu skronie i opuszczona noga drgała konwulsyjnie.
Najmniejszy szczegół, rys każdy wrażał się na zawsze w pamięć młodzieńców, patrzących na starca z niemem politowaniem.
Jak długo trwała ta męka?
Cienie padały na szare wody, przerywane od czasu do czasu wielkiemi snopami świateł, co przerywając nagłe powietrze, jak ciężkie strzały tonęły w wodzie.
Słychać było miarowy huk maszyny na parostatku, fale rozbijające się o przystań, chichoty mew srebrnych i tam dalej zgłuszoną wrzawę Canal Grandę, stłumiony jęk wstrząsanego wichrem miasta.
— Wyniesiemy go — szepnął na ucho towawarzyszowi Stelio Effrena, upojony smętkiem wszech rzeczy i powagą chwili.
Na nieruchomej twarzy starca, zaledwie dostrzedz było można ślad życia.
— Tak, zbliżmy się — odrzekł pobladły Daniel Glauro.
Spójrzeli, na kobietę o białej jak śnieg twarzy, zbliżyli się sami bladzi.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/221
Ta strona została przepisana.