Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/225

Ta strona została przepisana.

rał błagalny, wzmagający się i opadający rytmicznie.
— Czy ucho twe pochwyciło nić melodyi w tych jęków chórale? Słuchaj.
Wysiadłszy z łodzi weszli w uliczki i przesmyki, mijali wydęte mostki, szli wzdłuż wąskich kanałów, bez celu, gwarząc, lecz pomimo to Stelio zdawał się kierować ciągle ku oddalonemu domowi, co mu się ukazywał od czasu do czasu w błysku niecierpliwego oczekiwania.
— Słuchaj! melodyi wątek da się pochwycić... wybija się... znów opada... niema dość siły by się rozwinąć...
Stelio przystanął nasłuchując ze skupieniem uwagi, co w podziw wprawiła jego przyjaciela.
Zdąwało się że poeta się zlewa i jednoczy ze zjawiskiem które bada, traci indywidualność własną, rozpływa w czemś olbrzymiem. a niepochwytnem.
— Słyszałeś?
— Mnie nie dano słyszeć tego co ty słyszysz — odrzekł twórcy jałowy myśliciel — poczekam aż będziesz mógł powtórzyć mi to co ci śpiewa Przyroda.
Obaj drżeli i serca im biły, tylko jeden świadom był swego wzruszenia a drugi, natchnieniem porwany, nie czuł własnego serca bicia.
— Nie wiem... — mówił — nie wiem już... zdawało mi się...
Wymykało mu się dopiero co otrzymane objawienie...
Myśl zaczynała pracować; wola się naprężała, pobudzona przelotnem natchnieniem.
— Ah! wrócić melodyi jej pierwotną prostotę, doskonałość 4wieżą; pochwycić ją drżącą