Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/23

Ta strona została przepisana.

szcze nie wniesiono światła. Na dworze, pamiętam, dął jesienny wicher. Uczyniłaś ręką ruch, co mi na raz wywołał w wyobraźni skończoną, a do tej chwili niejasną, postać Persefony. Ani domyślając się wywołanego wrażenia znikłaś, pogrążając się w domowem cieniu twego Erebu… Zdawało mi się, że słyszę twe łkania… Słyszałem je… przebiegł mnie dreszcz rozkoszy… Czym ci doprawdy nigdy nie opowiadał o tem? Powinienem ci poświęcić me dzieło.
Cierpiała pod jego gorącem, spojrzeniem, pod tą swą maską tragiczną, którą podziwiał, która pobudzała w nim twórczość, darząc towarzyszącem twórczości, zadowoleniem.
Cierpiała dotknięta w najgłębszej swej istocie.
Bolała ją przedziwna ruchomość jej rysów, dar mimiki rządzący muskularni jej twarzy, nie omylna, doskonała harmonia z jaką każdy ruch swój umiała dostroić do treści uczuć i myśli; bolał ów cień żałoby, w jaki, na zawołanie, owijał ją na scenie ból, szarpała rozpacz… i bolał zwłaszcza ów cień mroczny, w który spowijała ją strata młodości…
I ta to szlachetna, hojna, delikatna ręka młodego jej przyjaciela i wielkiego poety, ręka pragnąca wieńczyć ją i pieścić, ukochana, uwielbiana, ta właśnie, zadawała jej podobne katusze!
— Czy wierzysz, Perdito! — począł po chwili milczenia, puszczając wodze wyobraźni tak lotnej i rozwiewnej jak kłębiące się po nad doliną dymy jasne; przerywając myśli pracę, w pewnoi ści, że w danej chwili, sam ten spoczynek opłac-