Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/234

Ta strona została przepisana.

dzoną, namiętną, na scenie wiekuistego dramatu życia.
Weszli na Campo di San Gassiano, placyk pusty nad bladym kanałem.
Głosy ich i kroki rozlegały się jak śród skał, wyraźne na tle zgłuszonej wrzawy, dolatującej z Canal Grandę jak z wezbranej rzeki.
Mgła opalowa powstawała z wód mętnych, stając w powietrzu jak oddech zatruty, zabójczy. Zdawało się, że śmierć obrała tu swą siedzibę.
Gdzieś, na piętrze, okienica biła o mur, zgrzytając na zardzewiałych zawiasach, opowiadając historyę opuszczenia i zniszczenia.
Lecz w wyobraźni poety rzeczy te przekształcały się przedziwnie.
Zdawało mu się, że się zbliża do miejsc samotnych, grobowych w pobliżu Micen pomiędzy drugą iglicą skały Euboae a niezdobytej warowni murem.
Mirty wyrastały obficie ze szczelin skalnych i ruin cyklopowej budowli.
Woda ze źródła Persei wytryskała z pod kamieni, zbierała się w podobnem do wielkiej muszli zagłębieniu, skąd zbiegała, ginąc w kamienistym wąwozie.
Przy źródle, u stóp krzaku, leżało ciało Ofiary wydłużone, sztywne, skromne.
W śmiertelnej głuszy słychać było cichy szmer wody i przerywany szum wichru śród słaniających się mirtów...
— Pomysł nowego mego dzieła, zjawił się mi w myśli po raz pierwszy, w miejscu wielkiem i sławnem, w Micenach, pod portykiem lwów, przy czytaniu Orestyiady... Ziemia ognia, kraina pragnienia i gorączki, ojczyzna Klitemnestry,