Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/237

Ta strona została przepisana.

złotem i wszędzie: na nich, obok nich, u stóp, wszędzie złoto, klejnoty niezliczone jak liście W zaczarowanym lesie... Widzisz to! widzisz?
Paliła go halucynacya twórczej wyobraźni, gorączka pokazania tego złota, zrobienia go dotykalnem, zmienienia w rzecz pochwytną.
— Widzę, widzę!
— Na chwilę dusza cofa się wstecz za wieki, za setne, oddycha powietrzem straszliwej legendy, drży śród okropności starodawnego mordu; przez chwilę przeżywasz grozę dawnego życia. Leżą tam pobici: Agamemnon i Eurymedon, Kassandra i orszak królewski. Leżą nieruchomi pod okiem ludzkiem. W tem... patrz! jak opar, co się wydziela i rozprasza, jak piana, co topnieje, jak tuman kurzu, co się rozwiewa, jak coś nad wyraz wszelki nikłego, niepochwytnego, nikną w ciszy grobowej pochłonięci rzekłbyś tą ciszą fatalną, co otacza ich nieruchomość promienną... Nic! garść prochu i kupa złota...
I tam na wilgotnych kamieniach ciasnego, nad wąskim kanałem, zaułku tak postronnym jak zapomniane cmentarze, majaczyło promienne zjawisko życia i śmierci.
Wzruszony do głębi Daniel Glauro ujął dłoń wzburzonego przyjaciela, a poeta dostrzegł w oczach jego płomię zapalone przyszłego dzieła podziwem.
Zatrzymali się pod ciemnym murem, w pobliżu drzwi jakichś!
Obaj mieli poczucie jak gdyby się oddalili bardzo gdzieś daleko, zbłądzili w gąszczy przeszłych stuleci.
Zdawało im się że za temi oto drzwiami