Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/241

Ta strona została przepisana.

Oczy miał rozszerzone, nieruchome.
Porwała go wyobraźnią wywołana wizya... wszystko dokoła znikło, ona sama pozostała oczywistą, dotykalną...
Daniel Glauro poczuł przebiegające go dreszcze... i on widział co opowiadał tamten.
... — Nawet to białe piętno na ramieniu! Rozchylasz pancerz... Plama! plama, dziedziczny znak synów Pelopsa! Plama na „ramieniu z kości słoniowej,“ znak przyrodni „królów króla!“
Słowa jasnowidzącego urywane i szybkie podobne były do szeregu błysków, któremi sam był zdziwiony.
Dziwił się też wywołanemu widzeniu, rozpalającemu się nagle w ciemni jego ducha, zaokrąglającemu się, zmieniającemu na coś pochwytnego niemal.
Jakże mógł odkryć piętno na ramieniu syna Pelopsa?
Z jakiej przepaści wspomnień wyłonił się na raz ten szczegół tak dziwny, wierny, przekonywający, jak gdyby szło o stwierdzenie tożsamości wczoraj zmarłego człowieka.
— Byłeś tam — zawołał upojony Daniel Glauro — sam podnosiłeś przyłbicę i pancerz... Jeśliś na prawdę widział to, co opowiadasz, nie jesteś już człowiekiem...
— Widziałem, widziałem!
Znów przedzierzgał się w aktora swego dramatu i z żywem serca biciem słuchał z ust żywego człowieka słów pytających, tych samych właśnie, które były w epizodzie: „Jeśliś widział, co opowiadasz nie jesteś już człowiekiem.“ Od chwili tej odgrzebywacz grobowca Atry-