Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/242

Ta strona została przepisana.

tów przyjął wygląd bohatera walczącego przeciw Przeznaczeniu, wskrzesłego z prochów, które poruszył.
— Nikt bezkarnie nie roztwiera grobowców i nie spogląda w twarz umarłym i jakim jeszcze umarłym! Ten sam żył tam ze swą siostrą najsłodszem stworzeniem, które kiedy bądź oddychało powietrzem tej ziemi, sam z nią, w domu pełnym jasności i ciszy, jak na ustawicznej modlitwie, jak dla wykonania ślubów... I wyobraź sobie, że go nagle coś opoiło, opętało, wlało mu w krew ogień, co przepala i kala myśli same: tak, od razu, niszcząc światło i spokój jego duszy... Wyobraź sobie tą zbrodnię, tę zemstę umarłych! Opanowała go namiętność kazirodcza, został nędzną ofiarą potwornego uczucia, z którem walczył tajemnie, niestrudzenie, dniem i nocą, co godzinę, co chwilę, z tem większem trudem, że się nad zagadkowem jego cierpieniem tem tkliwiej skłaniała nieświadoma litość nieszczęsnej... Jakże się od tego uwolni? Od samego zawiązku dramatu, od pierwszych słów wyrzeczonych przez dziewczynę niewinną, widać że jest przeznaczoną na śmierć. Wszystko, co się mówi i czyni, wszystko co wyraża i podsuwa muzyka, śpiew i taniec w intermezzach, wszystko, wiedzie ją pomału, lecz nieodwołalnie ku śmierci. Podobną jest do Antygony. W szybkich tragicznych chwilach przemyka przed widzem w orszaku świetlanych nadziei i ciemnych przeczuć, śpiewu i łez, tej wzniosłej miłości, co wróży szczęście i radość i tej drugiej, zbrodniczej, szalonej, z której się rodzi niedola. Przechodzi, by usnąć snem nieprzespanym w chłodnych i przezroczystych wodach strumienia, co