Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/245

Ta strona została przepisana.

„Lubować się w przelotnej mej sławie dla tego tylko, że posłuży może kiedyś do rozgłoszenia twego imienia.“
Słyszał własny głos:
„Kocham cię, ufam ci bez granic; towarzyszką moją jesteś. Dłoń twoja pewna i silna.“
Siła i pewność tego związku pochlebiały jego dumie lecz jednocześnie w głębi, w samej głębi jego serca drgały pragnienia nie ziszczone, przeczucia nieokreślne, co zwiększając się chwilami ciężyły mu głuchym bólem.
— Przykro mi rozstawać się z tobą dziś wieczorem, Stelio! — mówił Daniel Glauro, spostrzegłszy skryty niepokój przyjaciela. — U boku twego oddycham szerzej i czuję jak mi krew W żyłach przyśpieszonym krąży biegiem.
Stelio milczał.
Wiatr zdawał się opadać.
Jego nierówne podmuchy obrywając liście akacyi na Campo San Giacomo, kręciły niemi w powietrzu.
Kościół brunatny i wieża kwadratowa z nagiej cegły, modliły się w milczeniu do gwiazd na niebie.
— Czy znasz kolumnę zieloną w San Giacomo dall’Orio — ciągnął Daniel, pragnąc zatrzymać jeszcze chwil kilka przyjaciela, niechcąc się z nim rozstać. — Przedziwna! Zdaje się być wyskokiem jakiegoś olbrzymiego zielonego lasu. Przesuwając się po jej niezliczonych żyłach i żyłkach oko błądzi jak we śnie po leśnych ścieżkach. Patrząc na nią zwiedziłem Sylę, Hercynię.
Znał ją Stelio.
Pewnego dnia Perdita pozostała długo opar-