Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Wybudowali świat z fragmentów znoszonych tytanicznemi ramiony.
Dzieło ich wielkie jak system kosmogoniczny!
Postacie dramatu Eschylosa zdawały się jeszcze ciepłe ogniem eterów, rozświecone światłem gwieździstem, zwilgłe mgłami zapładniającemi.
Posąg Edypa nie byłże wyciosany z bryły samego kosmicznego mytu? Prometeusza zdawał się wyrwany starodawnym przyrządom, któremi aryjscy pasterze krzesali pierwsze iskry, na azyatyckich wzgórzach.
Duch ziemi dyszał w wielkich Twórców łonie.
— Schroń mnie, schroń i o nic dziś nie pytaj i dozwól mi milczeć — błagał ją, niezdolny ukryć zmieszanie, zapanować nad wzburzoną myślą.
Nieświadome serce kobiety, zakołatało trwogą.
— Dlaczego? Coś uczynił?
— Cierpię.
— Czemu cierpisz?
— Cierpię niepokój, który znasz...
Objęła go.
Zrozumiał jaki to ją zdjął ból. Niewiary!
— Mój, mój jeszcze — pytała z głową na je go ramieniu, zdławionym śmiertelnym niepokojem głosem.
— Tak. Twój zawsze.
Lęk bo okropny zdejmował kobietę za każdym razem gdy odchodził, gdy wracał.
Gdy odchodził... czy nie do kochanki nieznanej?...
Wracał... czy aby nie pożegnać ją na zawsze?
Przycisnęła go do łona z cała mocą przy-