Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/250

Ta strona została przepisana.

wiązania kochanki, siostry, matki, z całą siłą miłości na jaką stać ludzkie serce.
— Cóż mogę uczynić dla ciebie, co? powiedz mi, kochanie ty moje!
Czuła bo ustawiczną potrzebę ofiarowania mu czegoś, służenia mu, spełniania rozkazów jego, biegnięcia naprzeciw niebezpieczeństw, rzucania się w wir walki dla zdobycia dla niego rzeczy cennej, dobrej...
— Cóż ci dać mogę?
Uśmiechał się blady, zmęczony.
— Czego pragniesz?... Ah! wiem już...
Uśmiechał się pieszczony przez głos jej, spojrzenie, uwielbiające go ręce.
— Chcesz wszystko, wszystkiego.
Uśmiechał się jak dziecko słabe, któremu obiecują nowe zabawki.
— Ah! gdybym mogła... Lecz nikt nigdy na tej ziemi nie da ci nic co by warte ciebie było przyjacielu mój luby! Tylko od poezyi i muzyki wszystkiego zażądać możesz. Przypominam sobie twą Odę zaczynającą się od słów;

„Go rui Pan“[1]

Pochylił wypagadzające się czoło na wierne, miłujące, kobiece serce.

„Go rui Pan!“

W myśli mu śmigłą jasność lirycznej chwili, ody natchnienie.

  1. Byłem Panem.