Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/253

Ta strona została przepisana.

ąd nie pozostaniesz już nigdy opuszczoną.! zrozpaczoną — myślał z sercem pełnem politowania, patrząc na tę samotną tułaczkę opowiadającą smutki koczowniczego swego życia.
Myśl jego przerzucająca się przed chwilą jeszcze z niepokojem w przyszłość, zwracała się teraz do przeszłości, wywołanej śpiewnym głosem kochanki.
Czuł skupienie ciche, rozmarzone, podobne temu co się rodzi gdy słuchamy baśni zimowych u płonącego ogniska.
Jak niedawno przed zamkniętym domem Radiany, czuł się i teraz opanowany czarem czasu...
— A innym jeszcze razem — pytał miękko?
Uśmiechnęła się i wnet zasmuciła.
— Innym znów razem, było to w Wiedniu, w Muzeum... Ogromna, pusta sala, deszcz dzwoniący po oknach, a w sali, za kryształowemi szybami niezliczone, drogocenne relikwiarze i wszędzie śmierci emblematy... świętości odrzucone, zapomniane, które nikt nie czci, do których nikt się już nie modli... Razem pochyliłyśmy czoła nad taflą kryształu pod którą były czczone niegdyś, złotem przyobleczone świętych ręce, zastygłe, nieruchome... Ręce męczenników osypane agatami, topazami, granatami, turkusami wyblakłem!... Przez spojenia świeciły jeszcze kosteczki przenajświętsze. Jedna z rąk trzymała księgę złotą; inna miasto miniaturowe a inna jeszcze, kolumnę wysmukłą. Jedna, drobniejsza, delikatniejsza — pierścionki miała na każdym palcu! trzymała puszkę z balsamem... relikwiarz Maryi z Magdali... Rzeczy święte, zrzucone z ołtarzy, sprofanowane, które nikt nie