Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/254

Ta strona została przepisana.

czci, do których nikt się już nie modli!... Czy pobożną jest Zofia? czy ma w zwyczaju się modlić!?
Nie odpowiadał.
Pod czarem wywołującym dni dawno ubiegłe, zdawało mu się, że nie powinien naruszać milczenia, słowem zaznaczać swą obecność.
— Siostra twoja wchodziła czasem do twej komnaty, gdyś pracował... Kładła źdźbło trawy na rozpoczętej stronicy...
Czarodziejka drgnęła.
W głębi, w samej głębi jej duszy coś uchyliło nagle zasłony nagromadzone na innym wcale obrazie.
„Czy wiesz — myślała — żem już zaczynała kochać tę, tę tam, co śpiewa, której zapomnieć nie możesz; kochać ją już zaczynałam myśląc o twojej siostrze. Chciałam przelać, na czystą, dziewiczą istotę całą tę tkliwość co mi napełnia duszę dla twej siostry, od której oddziela mnie na zawsze, tyle rzeczy okrutnych. Gdybyś to wiedział?“
Myślała tak milcząc lecz gdy zaczęła znów mówić głos jej drżał, niewypowiedzianemi a tak żywo odczutemi słowy.
— Wówczas pozwalałeś sobie na kilka chwil spoczynku. Szedłeś z nią razem do okna i patrzaliście oparci na morze. Oracz poganiał woliki wprzężone do pługa, orząc piaski by wdrożyć do pracy żywioł niewprawny jeszcze. Codziennie, o tej samej godzinie, przyglądałeś się wraz z nią tym próbom. Gdy się woliki wciągnęły w jarzmo, nie orały już piasków wybrzeżnych lecz dalej, ziemię ziarnodajną... Kto mi to opowiadał, kto? kiedy?