Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/258

Ta strona została przepisana.

tym pnącemi się różami, starym murem, wołała na psy swe faworyty.
Foskaryna stała przy niej, odziana w płową suknię, której materya przypominała staroweneckie tkaniny.
Skośne promienie słońca powlekały złotym odbłyskiem mur stary, pnące się róże i obie kobiety.
— Ubrałaś się dziś w barwy Donowana mówiła lady Myrta uśmiechając się do aktorki. — Czy wiesz że jest ulubieńcem Stelia?
Foskaryna spłonęła gorącym rumieńcem.
Zwróciła się szukając wzrokiem, płowego charta.
— Najpiękniejszy i najsilniejszy! — zauważyła.
— Zdaje mi się że chciałby go mieć — dodała stara kobieta z pełnym pobłażania uśmiechem.
— Czegóż on nie pożąda!
Staruszka zauważyła smętek skryty w głosie zakochanej kobiety.
Zamilkła na chwil kilka.
Psy były przy nich, poważne i smutne, zaspane, jakieś śniące o czemś: o polach szerokich, o stepach, przestworzach.
Siedziały na trawniku zasianym koniczyną, pomiędzy grzędami dyń o pustych, zielonkawych owocach.
Drzewa stały nieruchome, niby odlane z tego samego bronzu co pokrywa trzy nierówne kopuły San Simeone.
Ogród, miał wygląd dziki tak jak i wielka kamienna rudera zczerniała od dymu czasu, przerzynana sztabami zardzewiałego, spłukanego de-