Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/26

Ta strona została przepisana.

wać mogą korzyści. Już mnie samego, wytwo­rzona przezemnie zależność od granatu, zniewala rozwijać się na wzór rośliny, w której podobało mi się umieścić wyraz najgłębszych właściwości mego jestestwa. Jużem zmuszony wypełniać pło­mienną i ożywczą krasę życia, całem jego doj­rzałem bogactwem. Związanie się moralne z ro­śliną, nagina mnie ku przyrodzie i jej celom. „Tak mnie uczy przyroda,“ oto lwi epigraf, jaki położyłem na okładce pierwszej mojej książki. Przypominam sobie te słowa ilekroć widzę jak kwitną i owocują granaty. Dopiero powolni wyrocznym głosom, powstającym w samej głębi istoty naszej, pozostajemy sami sobą, w zgodzie z przyrodą, nieposzlakowani śród rozprzężeń tylu. Nie, nie chcę sprzeczności pomiędzy wskazanym mi przez sztukę ideałem, a życiem mojem. Chcę dopasować jedno i drugie do doskonałej harmonii…
Mówił szybko, płynnie, z wylaniem, czując jak siedząca obok niego w gondoli kobieta otwiera słuch i serce na jego słowa.
Ogarniała go pewna błogość przy niejasnem jeszcze poczuciu, że się dostraja do czekającego go a już bliskiego twórczego wysiłku.
Pochylając się ku swej towarzyszce i wsłuchując się w rytmiczny plusk wioseł, wypełniający ciszę olbrzymiej przystani, ujrzał nagle przed wyobraźnią swą, niby w błysku jasnowi­dzenia, twarze tłumu kłębiącego się w olbrzymiej sali Wielkiej Rady, w dożów pałacu.
Drgnął.
— Czy uważałaś Perdito — począł wolniej, wzrok puszczając po srebrnych wodach, aż tam, kędy z odpływem zamroczyły się, zściemniały —