Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Lecz czyż w wiekuistej wiośnie jej marzeń, młodość jej nie przetrwała nietkniętą?
Nie wczoraj że to jeszcze jej niezrównanie piękne ręce pieściły głowę ukochanego; nie wczoraj że to u jego boku goniła przez pola i łąki, za zmykającym lisem, pod zielonego parku gałęźmi tańczyła pod takt nuty „John Dowland?“
„Niema ani jednego lustra u hrabiny Glaneg — myślała Foskaryna — jest ich za wiele u lady Myrty. Tamta nie chciała mieć nikogo, ani nawet samą siebie, świadkiem swego więdnięcia; ta, co ranka liczyła mnożące się na swej twarzy zmarszczki, zbierała z grzebienia włosy siwe, próbowała chwiejących się w dziąsłach zębów, sztuką chciała pokryć czasu niszczące dzieło. Biedna, tkliwa dusza, co wytworna i uśmiechnięta, pragnie przeżyć samą siebie, jak gdyby nie przychodziła chwila w której trzeba skryć się, umrzeć, zapaść pod ziemię.“
Dostrzegła bukiet fijołków przyszpilony u dołu sukni angielki.
W każdej porze roku lady Myrta nosiła śród fałd sukni kwiaty świeże, wonne, ukryte w fałdach szat swych, symbol żywy wiośnianych illuzyj które utrzymywała: wiernem wspomnieniem, muzyką, poezyą, marzeniem, zamiłowaniem sztuki, walcząc wytrwale, bohatersko, przeciw starości, chorobie, niedołęstwu, samotności.
„Trzeba przeżyć ostatnią płomienną godzinę a potem zniknąć... na zawsze zniknąć, zanim ostatnie opadną wdzięki, zanim zgaśnie urok ostatni.“
Tak myślała Foskaryna czując płomię własnych oczu, własnych warg świeżość gorącą, si-