Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/261

Ta strona została przepisana.

łę swych włosów burzą pogiętych i muskułów i członków rytmiczną zwinność.
W uszach jej dźwięczały oczarowanego kochanka pochwały... widziała go w pożądań porywie, w słodkiego ukojenia tkliwości, w zapomnień zaprzepaszczeniu.
„Jeszcze czas jakiś, czas niejaki jeszcze, podobać mu się będę, pociągać, czarować... kilka dni krótkich...“
Ze stopy w zielonej trawie, czołem skąpanem w słońcu, śród woni róż więdniejących, w tej pysznej płowej sukni którą lady Myrta porównała do szerści lubiącego za zdobyczą uganiać się, nieubłaganego Donowana, płonęła namiętnem, niecierpliwem wyczekiwaniem kochanka, chwili obecnej poświęcając przyszłość niedaleką której się zawczasu zrzekała wezwaniem śmierci.
„Przychodź-że! czekam cię.“
I pewną była że przyjdzie, że się zjawi... przeczucia nie omyliły ją nigdy.
„Na kilka chwil jeszcze... kilka chwil krótkich...“
I każda chwila stracona zdawała się jej skradzioną, wydartą szczęściu.
Nieruchoma czekała go i cierpiała...
Pulsa jej biły tak gwałtownie że cały zdziczały ogród, zalany aż do korzeni słonecznym warem, drgać się zdawał.
Przez chwilę zdawało się jej że traci przytomność i chwieje się na nogach.
— Otóż i Stelio! — zawołała lady Myrta, dojrzawszy młodzieńca za kwitnącemi oleandrami.
Kochanka zwróciła się szybko, spłoniona cała.