Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/271

Ta strona została przepisana.

stawy w wieczór letni, z odbijającemi się w ich zwierciadle nadbrzeżnemi lasy i górnemi niebiosy. Czy widziałaś kiedy Foskaryno, wczesnym rankiem zająca wychodzącego z bruzd świeżo zoranej ziemi? Chwile biega po szronach srebrzystych, potem staje cichutko, przysiada na zadnie skoki, nastawia uszy, rozgląda dokoła. Zdawać się może że spojrzeniem jasnem niesie wszechświatom pozdrowienie spokoju. Zając nieruchomy, w chwiiowem zawieszeniu trawiącego go ustawicznie niepokoju przypatrujący się niebu i ziemi! Możnaż sobie wyobrazić pewniejszą oznakę że wszystko spokojne dokoła? W tej chwili, stworzenie to zdaje się świętem, czci godnem.
Lady Myrta wybuchła młodocianym śmiechem odsłaniającym jej nazbyt równe zęby i wstrząsającym fałdy podbródka.
— Słodki Stelio — zawołała, śmiejąc się ciągle — czcić i rozrywać zarazem! Twój to zwyczaj!
Foskaryna spojrzała na śmiejącą się ze zdziwieniem.
Zapomniała o jej obecności i kobieta ta, siedząca na kamiennej, mchem porosłej ławce, z pomarszczonemi rękoma, połyskiem złota i kości słoniowej pomiędzy cienkiemi, zwiędłemi wargami, z małemi wyblakłemi oczyma pod opadającą powieką, z głosem ochrypłym i młodzieńczym śmiechem przypomniała jej one czarownice płetwonogie co chadzają po lasach i moczarach w nieodstępnem towarzystwie posłusznej wołaniu ich ropuchy.

w roztargnieniu, w które popadła, nie uderzyły ją słowa lady Myrty, tylko się jej zdały jakimś przykrym zgrzytem.