— Mojaż to wina — odparł Stello — że charty stworzone są by łapały zające a nie by się wylęgały leniwie, w ogrodzie, otoczonym wysokim murem, po nad kanałem o martwych wodach.
I znów począł naśladować gardlane dźwięki szczwaczy:
— Crissa! Nerissa! Altair! Sirius! Piuchebella! Hélion!
Wołaniem pobudzone psy zaniepokoiły się.
Oczy im skrzyły, muskuły drgały pod szerścią płową, czarną, białą, pręgowatą, czerwonawą; długie uda kurczyły się nad podkoleniem napiętem nakształt cięciwy gotowej rozwinąć się by nadać pęd członkom szybszym i twardszym od strzał pęku.
— Tu! tam! Donawan! tu!
Palcem wskazywał na trawie, w głębi ogrodu coś szarego, podobnego z kształtu do przykucniętego zająca.
Głos jego oszukiwał zaniepokojone charty. Piękne były w pełni dnia słonecznego, chude, wysmukłe, silne, lśniące się jak jedwab, a tak całe drżące na głos pobudzający, jak rozpuszczone chorągwie co lada wietrzyk porusza.
— Tam! Donawan! Tu! tam!
Przez chwilę płowy chart patrzał mu uważnie w oczy swemi wielkiemi, błyszczącemi źrenicami... i nagle skoczył ku ułudnej zdobyczy, z całą gwałtownością rozbudzonych instynktów.
Dopadł w okamgnieniu... stanął zdumiony, zawiedziony, cofając się i osaczając na zadnie nogi, z wyciągniętą szyją.
Znów dał susa i mieszając się ze zgrają, co go dogoniła w największym nieładzie, pokąsał się, nie wiadomo o co, z Altairem, poczem już
Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/272
Ta strona została przepisana.