Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/275

Ta strona została przepisana.

o śnieżnych szczytach, zatarłoby najpiękniejsze twe wspomnienie.
— O! Włochy! — westchnęła stara kobieta! — Włochy kwiat ziemi...
— Na te wybrzeże wypuszczani zająca. Przyuczyłem sługę swego spuszczać ze smyczy charty w danej chwili, sam pędzę za niemi konno. Tak, zapewne Magog ma bieg wyborny, lecz szybszego i zręczniejszego od Goga łowcy nie znam...
— Pochodzi z psiarni z Newmarket — zauważyła z dumą lady Myrta.
— Raz, wracałem brzegiem morza po krótkiej gonitwie; Gog doścignął był szybko zająca Wracałem, małym truchtem, tuż nad spokojnem, jak zwierciadło jeziora, morzem. Gog galopował obok Cambysa — tak się zowie mój wierzchowiec, od czasu do czasu podskakując i poszczekując ku zawieszonej u mego siodła zwierzynie. Raptem koń rzucił się w bok dostrzegłszy leżące na drodze ścierwo i w nagłym skoku uderzył kopytem Goga który, zaczął wyć podejmując przednią, lewą, złamaną, jak się pokazało, w samem zgięciu łapę. Powstrzymałem z trudnością wystraszonego konia, zmusiłem do powrotu lecz koń dostrzegłszy znów ścierwo na piaskach, zawrócił wstecz i począł unosić. Lecieliśmy na wyścig z wiatrem a biedny Gog biegł za nami. Z wzruszeniem do nieopisania posłyszałem tuż za sobą dyszanie biednego psa. Biegł zziajany, na trzech łapach, lecz wierny doskonałości swej rasy nie odstąpił pana, doganiały dotrzymywał kroku. Wzrok mój spotkał się z jego łagodnem, cierpliwem, pełnem bólu spojrzeniem. Starałem się