Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/28

Ta strona została przepisana.

stu gęstej toni, ku zaziemskim jakimś wybrzeżom. Zdjęła mię dziwna niemoc i omdlałość, a jednocześnie czułem się tak lekkim, jak gdybym był już cieniem i mógł przechadzać się po grzędach złocieni, nie naginając stopami mojemi ani jednego kwiecia, nie zostawiając po sobie najlżejszego śladu. Powietrze było wilgotne, miękkie, szare, kanały wiły się pomiędzy brzegami porosłemi bezbarwną trawą. — Nie uśmiechaj się! Bezbarwną. W samych blaskach słońca widywałaś Torcello? — W naszej barce, co mi się Charonową barką zdawała, rozmawiano głośno, śmiano się, deklamowano. Głosy dochodziły mnie jak przez sen, jak z bardzo daleka… Wtem zbudziły mnie z zadumy słowa Franciszka Lizzo. O mnie mówił i wyrzekał, że „książę“ poetów — jego to słowa i na niego spada odpowiedzialność cała! — o zaostrzonych poczuciem i potrzebowaniem Piękna zmysłach, zmuszony jest wieść żywot szary, pospolity, na uboczu, samotny, lub co gorsza wśród ludzi nudnych, czy niechętnych sobie; jeno w wyśnionych w bujnej imaginacyi pałacach, święcąc zaślubiny linii i barwy, melodyi i słowa. Wpadając w liryzm, szarym tym obrazom szarego życia, przeciwstawił przepych i rozkosz życia dawnych weneckich artystów, wysłane kwieciem drogi jakiemi chadzali, towarzyszące im grzmoty oklasków, i piękność, i władzę, i bogactwo służące im wiernie, zawsze i wszędzie, słowem, to bujne, rozkoszne życie, którego ślady pozostały wzdłuż i w wyż ścian wysokich i pułapów weneckich pałaców. „Dobrze“ — ozwała się Andryana Duodo, — daję słowo, że Effrena, tu w Wenecyi, święcić będzie dzień podobnego tryumfu. — Tak mówiła Andryana i w tejże chwili,