Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/285

Ta strona została przepisana.

mu. Weźmie mnie w swe objęcia, ucałuje powieki i usta, powtórzy miłosne zaklęcia, wmówi że wszystko we mnie podoba mu się, czaruje go... Nie wie o niczem, nie domyśla się niczego... nie zaszło pomiędzy nami nic stanowczego, nieodwołalnego... Cóżże mnie tak wzburza, łamie? Otrzymałam list od istoty oddalonej, uwięzionej w samotnym domu, obok ojca waryata. Istota ta uskarża się na swój los, zmiany pragnie. Tyle tylko, tyle... Oto list.“
Otworzyła list, chciała go odczytać raz jeszcze.
Palce jej drżały i czuła woń Donatelli jak gdyby dziewczyna była tuż, przy niej.
„Jestże ona piękna? Istotnie piękną? — pytała siebie. — Jakże wygląda?
Zrazu rysy Donatelli zdawały się jej niewyraźne... już, już pochwycić je miała i znikały, zacierały się...
Przedewszystkiem przypomniała sobie szczegół jeden, dużą, niezgrabną rękę dziewczęcia.
„Czy to zauważył? Wszak jest tak czuły na piękność ręki kobiecej? Skoro spotka kobietę zaraz zwraca uwagę na jej ręce. Wszak uwielbia rękę swej siostry Zofii.“
Zastanawiała się chwil kilka nad tą podrzędną kwestyą.
Uśmiechnęła się z goryczą i raptem obraz Donatelli zjawił się jej jasny i zupełny, w blasku i sile młodości.
Olśnił ją, oszołomił.
„Piękną jest, taką właśnie jaka mu się podobać może... Piękną...“
Pozostała zapatrzona w olśniewające wody,