Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/287

Ta strona została przepisana.

nia ją nawet w oddali: głos. Głos ten donośny, posłuży jej jako sygnał. Głos ten, własność jej niezaprzeczona, utoruje jej drogę w świecie i ona też przejdzie śród ludzi podziwiana, wielbiona, zostawując po sobie ślad świetlany. Posiada piękność, czeka ją sława: blaski temi Stelio łacno da się pociągnąć i olśnić... spotkali się raz i spotkają raz drugi...“
Zbolała, ugięła się pod jarzmem tej konieczności.
U stóp jej źdźbła traw y kąpały się w słonecznych promieniach, chłonęły je i zdawały się oddychać jasną, zielonkawą atmosferą wydzielającą się z własnej ich przezroczystości.
Uczuła łzy drżące na swych rzęsach.
Po przez ich osłonę spoglądała na lagunę drżącą ich drżeniem.
Wody posiadały perliste blaski.
Wyspy della Foilia, San Clemente i San Servilio spowite były w opalowe opary.
Od czasu do czasu wzbijała się stamtąd wrzawa głucha, urwana, podobna do nawoływań rozbitków zbłąkanych w ciszy morskiej, którym odpowiadały to świsty lokomotywy; to znów chrapliwe chichoty mew rozpierzchłych nad wodą.
W ciszy było naprzemian coś przerażającego to znów coś dziwnie błogiego.
I w sercu Foskaryny budziła się wrodzona, głęboka dobroć.
Wracała tkliwość dla pięknej dziewczyny, na którą przelała była nurtująca ją czułość dla Zofii, potrzebę znalezienia i ukochania kobiecej, siostrzanej duszy.
Przypomniały się jej godziny spędzone w samotnej willi, na wzgórzu Settignano, gdzie Wa-