Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/290

Ta strona została przepisana.

Czuła upokorzenia i gorycze walki w tak nierównem uzbrojeniu.
„Jeśli nie ta — podszeptywało jej zwątpienie — czyż się nie znajdzie inna? Mogęż zachować na zawsze, na długo jego miłość? Mogłam kochać go, wiernie, do śmierci, pod warunkiem zachowania umowy którą niestety! naruszyłam...“
— To prawda! prawda! — zaszemrała jak gdyby odpowiadając na głos jakiś wyraźny, przynoszący wyrok niewidocznych przeznaczeń.
„Jedynym warunkiem pod którym mógłby on teraz jeszcze przyjąć i uznać twą miłość, jest byś go zostawiła wolnym, wyrzekła się jego a raczej samej siebie, dając mu wszystko a niczego nie żądając w zamian... Poświęcenie, heroizm bez granic! Rozumiesz... bez granic!
— Prawda to! prawda! — powtórzyła głośno, podnosząc czoło a cała jej wewnętrzna piękność objawiła się bijąc z serca na lica.
Lecz ją znów w serce ugryzły trawiące jej zmysły jady.
Przypomniały się jej, krew zapalając, chwile spędzone z kochankiem i pogrążyła się w bezdennej boleści, nieruchoma, milcząca, gorączką trawiona, podobna do tych jesiennych liści winorośli co zdają się palić, płonąć począwszy od brzegów jak szmaty na żar rzucane.
Wtem, z dali nadpłynął śpiew monotonny, bez zmian i dźwięku w bezbrzeżnej rozległ się ciszy.
Śpiew, głosów kobiecych wydobywający się rzekłbyś z potrzaskanych piersi, gardzieli pogiętych jako trzciny kruche, podobny do dźwięków starych, dawno rozstrojonych klawikordów, gdy o ich klawisze niebaczna potrąca ręka.