Śpiew nierówny i ostry, na nutę pospolitą, lekką a rozdzierającą, smutny jak najsmutniejsza rzecz w tej ciszy i tej pogodzie.
— Kto śpiewa?
Z tajonem wzruszeniem powstała z miejsca, zbliżyła się do brzegu, nastawiła ucha.
— Ah! śpiewają waryatki na San-Clemente.
Z wysp to della Follia, z tego światłego a smutnego jak rozpacz sama szpitala, o zakratowanych jak w więzieniu oknach, rozlegał się chorał skoczny a ponury.
— Kobiece te głosy drżały, wahały się w ekstazie, to znów spadały do dziecięcych jakichś kwileń, słabły, konały... wybuchały ze zgrzytem wściekłości rozdzierając powietrze i serca i cichły, jak gdyby wszystkie się na raz porwały.
Po chwili wybuchały rozpacznem wołaniem rozbitków co dostrzegą bielejący na horyzoncie żagiel, jękiem i szlochem konających... i cichły... konały... bez wskrzeszenia zamierały...
∗
∗ ∗ |
Rozdzierająca była listopadowa pogoda, podobna do uśmiechu człowieka, złożonego śmiertelną chorobą, któremu cierpienie daje chwilkę wytchnienia.
Wie on że to ostatnia i spieszy napawać się życiem, odkrywa w niem nowe piękności, wdzięk nowy.