Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/293

Ta strona została przepisana.

czotą jego głosu i spojrzenia.
— „O! tak! zwodź mnie słodkiemi słowy! baw się mną, rób ze mną co ci się podoba.“.
— Otóż i San Giorgio in Alga. Za chwilę dobijem do Fusina.
Przepłynęli około małej, obmurowanej wysepki z marmurową Madonną, co się jak nimfa ustawicznie przegląda w wodzie.
— Czemuś dziś taka cicha, droga moja. Nie widziałem cię nigdy, nigdy jeszcze tak cichą a do dna cię przeniknąć nie mogę. Nie potrafię ci wyrazić jakiego uczucia niezmiernej melodyi doświadczam dziś w twej obecności. Jesteś u boku mego, dłoń twą czuję w mej dłoni a jednak zdajesz się rozpływać na horyzoncie wraz z wodami, wyspami, wzgórzami, na które chciałbym wejść. Gdym mówił przed chwilą, zdawało mi się że każde moje słowo potrącało w twej duszy o koła uczuć i myśli rozbiegające się dalej, coraz dalej, jak te na wód marszczącej się powierzchni tam, przy tym liściu spadłem z tego złotego drzewa... Czy tak? Powiedz mi że „tak.“ Spójrz na mnie.
Czuł się objętym jej miłością jak ciepłem, jak światłem; oddychał jej duszą jak świeżem powietrzem, czując w sobie pełnię życia jak gdyby z niej tak jak z elementów wypływało źródło sił czarodziejskich, przelewając się w jego serce i wypełniając je po brzegi.
Potrzeba odpłacenia jej błogością za błogość którą jej zawdzięczał, budziła w nim wdzięczność nieskończoną, podpowiadała słowna tkliwo, któreby chciał wymawiać jak modlitwy, klęcząc u stóp jej, w cieniu.