Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/294

Ta strona została przepisana.

Lecz do koła niebo i wody lśniły się wielkim blaskiem, więc tak jak i ona milczał.
I była to dla obojga chwila oczarowań, porozumienia w powodzi światłości; krótka a nieobrachowana wycieczka w zawrotne strefy głębi dusz i serc własnych.
Łódź przybiła do brzegu Fusiny.
Budząc się ze snu czarodziejskiego patrzali na siebie wzrokiem olśnionym i doświadczyli pewnego rozczarowania wylądowując na to wybrzeże opuszczone, porosłe skąpem i dzikiem zielskiem.
Ciężko się obojgu wlokły pierwsze kroki, czuli ciężar swych ziemskich istot, zapomniany przez chwilę w łodzi, na wodach.
„Kocha mnie!“
I w serce kobiety zagłębiała się boleść wraź z obudzoną na nowo nadzieją.
Nie wątpiła o szczerości uczuć i słów ukochanego.
Wiedziała jak dalece poddawał się falowaniu swych wrażeń, jak dalece niezdolnym był udawać i kłamać.
Nie raz słyszała go mówiącego najokrutniejsze prawdy z tym samym akcentem miękkim i zdradliwym, z jakim kłamać zwykli uwodziciele.
Dobrze znała to spojrzenie jasne i proste, co chwilami umiało być twarde, nie ubłagane, chłodne lecz nigdy skośne i fałszywe.
Tylko znała też zmienność i szybkość wrażeń jego i myśli, to co go czyniło niemal niepochwytnym.
Było w nim zawsze coś przepływnego, drżą-