Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/297

Ta strona została przepisana.

— Nie, jedźmy, jedźmy dalej. Mniejsza o miejsce, nie zmieni ono losu...
Poddawała się ruchowi powozu, kołyszącemu i usypiającemu, nie zdolna zdobyć się na najlżejszy wysiłek, bojąc się najmniejszego trudu, opanowana ciężkiem obezwładnieniem.
Twarz jej przyoblekły cienie podobne do lekkich warstw popiołu, oblekających palące się żużle i przysłaniających płomię.
— Duszo moja droga! — mówił Stełio pochylając się ku niej i dotykając ustami lic jej pobladłych. — Przytul się do mnie, oprzyj o mnie, wszak wiesz dobrze że cię nie opuszczę tak jak 1 ty mnie nie opuścisz. Znajdziemy, znajdziemy ją tę niewzruszoną prawdę na której oprze się na zawsze, niczem niewzruszona miłość nasze. Nie taj przedemną tego co cię boli, nie cierp samotnie, otwórz mi całe swe serce. Ufaj mi, mów do mnie gdy cię zmoże cierpienie; pozwól mi wierzyć że cię zdołam pocieszyć! Nie zamilczajmy nic jedno przed drugiem, niech nic zatajonem pomiędzy nami nie będzie. Pamiętasz umowę naszą? Pytaj mnie a zawsze odpowiem ci szczerze. Pozwól, niech cię wspieram, wszak ci zawdzięczam tyle! Powiedz mi że się nie lękasz cierpieć?... Zawsze mi się zdawało że mężna twa dusza udźwignąć potrafi ból wszechświata! Nie dozwól by się zachwiała wiara moja w tę twoją siłę, co cię wzbiła, w mych oczach, do bóstw rzędu, Powiedz, powiedz mi że się nie boisz cierpienia... Nie wiem; może się mylę... lecz czuję że cię przysłonił obłok jakiś, rozpaczna chęć unikania mnie, wymknięcia mi. się, rozwiązania... Czemu to? Czemu? I oto przed chwilą, patrząc na uśmiechającą się do nas grozę tego spusto-