Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/301

Ta strona została przepisana.

Dnia tego poznali oni inne jeszcze cienie, inne okropności.
Tragiczna strona życia ukazała się obojgu i daremnie usiłowali przezwyciężyć ogarniający ich smutek, śród którego myśl ich budziła się niespokojna i jasnowidząca. Trzymali się za ręce jak gdyby się posuwali w ciemności lub przejeżdżali przez niebezpieczeństwy najeżone miejsce.
Rzadko kiedy przemawiali do siebie lecz od czasu do czasu spoglądali po sobie a z oczu ich wyglądał bezbrzeżny smętek, wraz z olbrzymią miłością.
Lecz i ta nie ujmowała gniotącego im serca ciężaru.
— Jedziemy dalej?
— Tak, jedziemy!
Trzymali się mocno za dłonie jak gdyby spróbować chcieli jak daleko dosięgnąć może ogarniający oboje smętek.
W Dolo koła powozu przesuwały się po szeleszczących, drogę grubą warstwą pokrywających liściach kasztanów, a po nad ich głowami gałęzie, wysokich drzew, czerwieniały jak płomieniem objęte zasłony.
Dalej willa Barbariga ukazała się samotna, opuszczona śród bezlistnych ogrodów, czerwonaiwa, ze śladami malowideł na popękanej facjacie, przypominającemi resztką bielidła i różu na zmarszczkach przestarzałej zalotnicy.
A dal krajobrazu, za każdem spojrzeniem „błękitniała, zacierała się, podobna do rzeczy zalanych wodą.
— Otóż i Sin.
Wysiedli z powozu przed willą Pisani; weszli.