Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/302

Ta strona została przepisana.

W towarzystwie kustosza zwiedzali pusto apartamenty.
Słyszeli odgłos swych kroków, na przezroczystych. marmurach w których się ich postacie odbijały jak w wodzie; echo rozlegało się pod malowanem sklepieniem a zgrzyt drzwi otwieranych i zamykanych i monotonny głos kustorza, budził dawne dzieje.
Komnaty obszerne były i wysokie, obite poblakłemi materyami, przyozdobione w stylu cesarstwa, z napoleońskiemi wszędzie emblematami.
W jednej z nich ściany zawieszone były portretami Pisani’ch, prokuratorów świętego Marka.
W drugiej znajdowały się marmurowe medaliony wszystkich dożów.
W innej były całe serye kwiatów malowanych wodnemi farbami, w delikatnych ramach, spłowiałe jak zasuszane kwiaty przechowywane pod szkłem, na pamiątkę, po ukochanej lub zmarłej osobie.
A w innej jeszcze Foskaryna wchodząc powiedziała:
— „Col tempo!“ I tu także!
Na konsoli leżała kopia w marmurze marki Franciszka Torbido, tem ohydniejsza że snycerz, ubiegając się o dokładność, uwydatnił dłutem każde ścięgno, zmarszczkę każdą, wklęsłość każdą.
U drzwi komnaty zjawiły się widma ukoronowanych kobiet, co niedolę swą i zniszczenie usiłowały ukryć w tych apartamentach, przypominających pałace i klasztory.