Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/304

Ta strona została przepisana.

dwóch burzliwych, porywczych istot niemniej mnie wzrusza jak ufność ślepa uprzejmego króla. Postarzeli tu wszyscy troje razem. Wyobraź sobie... pierwsza umarła królowa, król potem a młodszy od nich faworyt żył jeszcze lat kilka, wygnańczy wlokąc żywot.
— A oto komnata cesarza! — ozwał się pompatycznie kustosz, roztwierając podwoje drzwi wysokich.
Wielki Cień zdawał się wypełniać villę doży Alvise.
Po nad wszystkiemi spłowiałem! pamiątkami wzbijały się orły zwycięskie, lecz w komnacie żółtej cień padał szczególny na szerokie łoże, pod baldachimem podtrzymywanym czterema kolumnami, zakończonemi złoconemi szczyty.
Cyfry napoleońskie rysowały się na wezgłowiu, w wawrzynów wieńcu.
Łoże, do katafalku podobne, odbijało się, przedłużało w lustrze, pomiędzy dwoma statuetkami Zwycięstwa, podtrzymującemi kandelabry.
— Cesarz spał na tem łożu? — pytał młody człowiek kustosza już wskazującego na zawieszony na ścianie portret Kondotiera, w gronostajach z berłem, koroną, tak śmieszny jakim był Bonaparte w dniu swej koronacyi. — Jest-że to pewne?
Stelio dziwił się że go widok pamiątek po bohaterze pozostawia tak zimnym, jego co się zapalał tak łacno.
Zapewne usypiało go zamknięte powietrze rzadko otwieranych komnat; zapach pleśni wydzielający się z materyj, mebli, materaców; głusza śród której wielkie imię nie znajdowało echa, gdy tymczasem rozlegało się wyraźne kucie