Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/308

Ta strona została przepisana.

morze, na błękitne, szerokie morze, nie bywają tak upojeni jak on był w tej chwili.
— Chcesz byśmy stąd odjechali? Pozostawili po za sobą smętek i melancholię? Chcesz byśmy szukali kraju gdzie niema jesieni, gdzie wieczne kwitną wiosny?
„Jesień! we mnie jest ona i wszędzie gdziebym się zwróciła uniosę ją z sobą“ — myślała Foskaryna w duszy, lecz uśmiechała się tym słabym uśmiechem pod którym skrywać zwykła była cierpienie: — „Ja to, ja odjadę, zniknę, umrę gdzieś daleko, samotna... Oh! kochanie moje, kochanie!“
Nawet odczuwając błogość całą bieżącej chwili nie potrafiła przezwyciężyć zdejmującego ją smutku, wskrzesić w sobie nadzieję; tylko jej boleść złagodniała, straciła uprzednią gorycz, żalu się pozbyła.
— Powiedz! Chcesz byśmy odjechali razem daleko, daleko!
„Jechać, odjeżdżać, zawsze się błąkać po szerokim świecie — myślała kobieta zmęczona koczowniczem życiem. — Nigdy wytchnienia! spokoju nigdy! Jeszcze się nie wypoczęło po trudach jednej podróży i znów w drogę. Chciałbyś mnie wesprzeć, pocieszyć, słodki mój przyjacielu! i na pociechę chcesz mnie wyprawić raz jeszcze w drogę, precz! daleko! gdy zaledwie wczoraj wróciłam do domu!“
Nagle oczy jej zanurzyły się jak w źródło.
— Zostaw mnie w domu moim, zostaw jeszcze trochę i sam pozostań jeszcze ze mną, jeśli możesz! Potem wolnym już będziesz, szczęśliwym... tyle masz jeszcze czasu przed sobą! Mło-