Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/310

Ta strona została przepisana.

pod spuszczonemi powiekami, na twarz nie spłynęły.
— Nie bądź tak smutną, nie bądź tak smutną — błagał młodzieniec z duszą zawieszoną na jej rzęsach jak te łzy co na nich drgały. — Wszak serce moje w twem ręku! Nie zawiodę cię! Czemu się dręczysz. Twoim jestem.
I on widział przed sobą Donatellę, wyniosłą, silną w biodrach i ramionach, podobną do bezskrzydlnej bogini zwycięstwa, w drziewiczość zbrojną, ponętną a nieoswojoną, gotową do walki i poskromienia... lecz serce jego zawisło na rzęsach kobiety, na których błyszczały łzy przysłaniające oczy, w których zgłębił nieskończoność miłości.
— Foskaryno!
Z oczu jej długo powstrzymywane łzy wytrysły lecz nie dała im spłynąć po twarzy.
Jednym z tych ruchów co się rodzą z cierpienia, wdzięcznym i lekkim jak rozwijających się do lotu skrzydeł muśnięcie, końcem palców zwilżyła niemi własne skronie i zdobywając się na słodki uśmiech.
— Daruj mi Stelio! tak słabą bywam.
Jakże go czarowały w tej chwili drobne zmarszczki rozbiegające się od jej oczu ku zwilgłym skroniom i te żyłki ciemne co cień siny rzucały na opuszczone powieki i lic spady, przedłużająca się broda, cały ten odcień jesieni na pobladłej, namiętnej twarzy.
— Ah! drogie! kochane palce! ręce tak piękne jak Zofii, ręce cudne! Pozwól niech je ucałuję, niech zetrę usty niemi pozostałych łez ślady.
Pociągał ją za sobą przez łąkę, ta m gdzie słońce rozstrzelało złote promienie.