Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/313

Ta strona została przepisana.

lowej budził się demon ambicyi i władzy, walki i namiętności... Patrz! pąsowe róże.
— Płoną! zdają się skrzyć śród liści żużle. Doprawdy płoną!
— Słońce poczerwieniało. Chwila to zwijania żagli w Chioggia, na lagunach...
— Zerwij mi różę.
— Oto.
— Traci liście.
— Masz drugą.
— I z tej liść opada...
— Wszystkie bo już przekwitły. Ta, jeszcze...
— Nie, nie zrywaj.
— Patrz! barwa się pogłębia. Dościga tonu aksamitów Bonifazia... pamiętasz? Ta sama siła.
— „Wewnętrzne kwiecie ognia.“
— Co za pamięć!
— Słyszysz? Zamykają drzwi cieplarni.
— Pora zwrócić się ku wyjściu.
— I powietrze ochłodło.
— Zimno ci?
— Jeszcze nie.
— Pozostawiłeś mantylę w powozie?
— Tak.
— Poczekamy w Dolo na przejście pociągu. Koleją wrócim do Wenecyi.
— Dobrze.
— Dość czasu mamy przed sobą.
— Co to? Patrz...
— Nie wiem...
— Jaki gorzki zapach!
— Krzaki bukspanu i graby.
— A! to labirynt.
Żelazna, zardzewiała krata zamykała wnij-