Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/315

Ta strona została przepisana.

— A jeśli nie znajdziem? Zaśmiał się z tych jej dziecinnych przypuszczeń.
— Błądzić będziemy w kółko przez wieczność całą.
— Pusto, nikogo niema w pobliżu. Nie, nie, wracajmy.
Cofała się, on się wzbraniał i posuwając po ścieżce w głąb zarośli nagle znikł jej z oczu śmiejąc się wesoło.
— Stelio, Stelio! Nie widziała go lecz słyszała śmiech jego dźwięczny, w gęszczy drzew dzikich.
— Wróć się, wróć Stelio! — Znajdź mnie, szukaj.
— Wróć, proszę cię wróć. Zabłądzisz.
— A nić Arianny.
Uczuła jak serce jej wzdrygnęło się na to imię, zatrzymało w piersiach i znów bić poczęło gwałtownie.
Czyż nie był nazwał tem imieniem Donatelli, w ów pamiętny wieczór, tam, na wodach, w gondoli, u nóg jej siedząc?
Pamiętała słowo każde.
„Arianna posiada dar boski, użyczający jej Władzy nieograniczonej...“ Pamiętała, pamiętała Wszystko: słowa, głos, spojrzenie...
Czuła się wzburzoną, bliską utraty zmysłów. Słowom żartobliwym swego młodego przyjaciela nadawała znaczenie których nie miały.
Lęk nurtujący samą głąb jej serca i zatruwający miłość, brał górę nad rozsądkiem, oślepiał ją.
Drobny, nic nie znaczący wypadek, nabie-