Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/323

Ta strona została przepisana.

— Otóż jest!
Jeden ze stróżów posłyszał nawoływania i przekroczył wrota labiryntu.
Stelio spotkał się z nim u stóp wieży.
Poszli razem szukać zabłąkanej.
Tajemnice labiryntu znane były stróżowi.
Stelio powstrzymał gadatliwość jego i jowialność hojnym datkiem.
„Postradała zmysły! Upadła może“ — myślał.
Cisza i ciemność zdawały mu się złowrogie, przerażały go.
Foskaryna nie odpowiadała na jego nawoływania, a on nie słyszał już nawet własnych kroków odgłosu.
Noc zapadła pod chłodną wilgocią mroczącego się cieniem nieboskłonu:
„Może ją zastanę zemdlałą, leżącą bez życia na ziemi.“
Drgnął spostrzegłszy nagle na skręcie ścieżki, twarz jej bladą w ostatnich przebłyskach niknącego światła, z szeroko roztwartemi źrenicami i zaciśniętemi konwulsyjnie usty.
Odjechali do Dolo, wzdłuż Brenty, tą samą drogą którą przybyli.
Nie mówiła ani słowa, ani razu nie otworzyła ust, nie odpowiadała na jego pytania, niezdolna rzekłbyś roztworzyć zaciśnięte zęby, leżała wsparta o poduszki powozu, otulona w płaszcz ciepły, — wsrząsana, od czasu do czasu, dreszczem gwałtownym, tak blada jak gorączkujący ludzie w przeddzień śmierci.
Brał ją za ręce, starał się je rozgrzać, lecz daremnie.