Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/325

Ta strona została przepisana.

ciadeł toni a tu i tam, wszędzie, z poza mgły rozwiewnej, wysuwały się, biegły, znikały posągi... kamiennych lndów korowody...


∗             ∗

— Czy często myślisz o Donatelli Aryale — spytała Stelia niespodzianie Foskaryna, przerywając długie milczenie, w czasie którego słyszeli jeno własnych kroków odgłos, rozlegający się wzdłuż Fondamenta del Vetrai, skrzących się skrami strzelającemi z delikatnych, szklanych Wyrobów, zdobiących wystawy sklepów.
I głos jej dźwięknął jako szkło stłuczone.
Stelio przystanął jak przystaje ten kogo zaskoczy niespodzianie trudność jakaś.
Myślą błąkał się właśnie po zielonej wyspie Murano zasypanej kwieciem a jednak tak dziś ubogiej, że trudno wskrzesić wspomnienie dni błogich, gdy ją poeci opiewali jako „siedzibę nimf i półbogów.“
Marzył o słynnych ogrodach, w których Andrea Navagero, kardynał Bembo, Aretino, Aide, z całym wtórującym sobie chórem ubiegali się o palmę wykwintności w dyalogach platonicznych: „lauri sub umbra.“
Marzył o klasztorach podobnych do gineceów, zamieszkałych przez mniszki spowite w biało kaszmiry i koronki, o ufryzowanych główkach, odkrytych ramionach na wzór zalotnic, oddanych tajnym miłostkom, poszukiwanych wiel-