Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/326

Ta strona została przepisana.

ce przez patrycyuszów lubieżnych, noszących słodkie imiona: Ancilly Soranzo, Cypryanny Morosini, Zanetty Balbi, Beatryczy Falier, Eugeni iMuschiera, świątobliwych mistrzyń lubieżności.
Roznieconym marzeniom wtórował aryetką której nuty dźwięczne słyszał w muzeum, wydobywające się z małego, kluczem nakręconego metalowego przyboru, ukrytego pod miniaturowym kloszem szklanym, z lilipuciem ogrzódkiem, z parą tancerzy pląsających na sztucznej murawie, przy miskroskopijnej fontanny szmerach...
Melodya niewyraźna wydzwaniała takt zapomnianych dawno tańców, kilku zniszczonych przez użycie nut brakło od dawna w zużytym instrumencie, rdza i kurz tłumiły dźwięk a jednak melodya ta pozostała mu w uchu i pamięci z natręctwem rzeczy nie szukanych i oto wszystko dokoła zdawało mu się tak nikłe, drobne jak tych porcelanowych kochanków para pląsająca pod powolny takt niewyraźnej, mechanicznej muzyczki.
W starej sztuczce skryła się rzekłbyś, złamana, zduszona dusza Murano.
Na dźwięk głosu Foskaryny, przy niespodzianem pytaniu, melodya zatrzymała się nagle, rozwiały się marzenia o przeszłości; rozpierzchłe myśli, poety skupiły się nie bez żalu na obecnej chwili.
Stelio czuł u swego boku duszę żywą, którą mógł zranić śmiertelnie.
Spojrzał na swą przyjaciółkę.
Szła wraz z nim, wzdłuż kanału, pomiędzy zielonkawych wód cichą wstęgą a tęczowym połyskiem, delikatnych ze szkła wyrobów, spokojna, chłodna niemal. .