Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/328

Ta strona została przepisana.

jętności, mówiąc o śpiewaczce jako o narzędziu odpowiedniem samym wymaganiom sztuki, o sile idealnej którą pragnął wciągnąć w koło swych, artystycznych zamysłów.
Pomimo woli, oszczędzając serce idącej obok siebie kobiety, popadł w nieszczerość.
To co mówił, prawdą było poniekąd, ale nie całą prawdą i nie odpowiedzią na postawione mu przez kochankę pytanie.
Zamilkł nagle nie mogąc znieść własnych słów brzmienia.
Czuł dobrze, że w danej chwili, pomiędzy nim a Foskaryną nie mogło być mowy o sztuce, co na daną chwilę postradała dla obojga cenę i samą racyę bytu.
Inna, większa, bardziej wezbrana siła, miotała obojgiem, czyniąc im światy myśli tak martwe jak kamienie po których stąpali.
Jedyną rządzącą niemi mocą były wszczepione w ich serca, w rozpalonej krwi krążące namiętności jady.
Cała istność Foskaryny ześrodkowywała się w jednem uczuciu:
„Kocham cię i chcę cię mieć, zachować dla samej siebie, posiadać nierozdzielnie duszę twą i ciało.“
Jego zaś wola wołała:
„Kocham cię, pragnę byś mi służyła wiernie, z całkowitem zaparciem się samej siebie, lecz W życiu nie chcę się pozbawić żadnej rozkoszy, wyrzec żadnej, rozbudzającej me pożądanie rzeczy.“
Pomiędzy jej a jego wolą walka musiała być nie równą lecz i nieubłaganą...
Korzystając z milczenia, mimowolnie krok