lewne, obejmujące kotły i garnki, w których się rozpuszczała szklana masa.
Stojący za osłaniającemi ich od żarn, palisadami robotnicy, w masę tę zanurzali żelazne pręciki, z cieczy szklanej wydmąchując przedziwne kształty i linie.
„Siło ognia! — myślał poeta-ożywiciel, od trapiących go przed chwilą uczuć oderwany nowem wrażeniem, upojony przedziwną mocą i pięknością żywiołu, z którym się zbratał od chwili tworzenia nowego swego dzieła. — Ah! gdyby to życiu istot co mnie kochają módz nadać formy doskonałości do której wzdycham! Słabość ich, ułomność rozpalić nieskończonej miłości wrzeniem, zmienić w materyę powolną natchnieniem mym, podatną do ich wcielenia! Czemu, ah czemuż! O Foska! przyjaciółko moja! nie chcesz zmienić się w ten boski materyał, którybym mógł naginać, przeistaczać gwoli chęciom mym i zamysłom? Zostałabyś żywem wcieleniem arcydzieła wiary i cierpienia i dzięki tobie życie nasze prześcignąćby mogło sztukę samą. Ah, czemuż mamy pozostać podobni do najpospolitszych kochanków co się szarpią i przekląć gotowi wzajemnie. Słysząc z ust twych, pamiętasz? słowa: „zdolnani zdobyć się na to na co się miłość sama zdobyć nie potrafi,“ łudziłem się nadzieją że mi istotnie coś po nad miłość dać możesz, coś, co by zadowolnić mogło mych pragnień nie nasyconość!...“
Do koła rozpalonych pieców praca szła raźno.
Na końcach prętów wydmuchiwana ciecz szklana, wydymała się, wiła, srebrzyła nakształt kłębiącego się obłoczku, jaśniała jak miesiąc
Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/330
Ta strona została przepisana.