Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/331

Ta strona została przepisana.

w pełni, rozpryskiwała, dzieliła, wyciągała w niteczki drżące, perliste, błyszczące a tak lekkie jak te pajęcze, co pod rosą poranną zwieszają się w lesie, z gałęzi na gałęź.
Z baniek tęczowych, niteczek niepochwytnych, majstrowie, każdy wedle wrodzonego sobie lub długoletniej pracy doświadczeniem do wymagań swej sztuki przystosowanego rytmu, wytwarzali tęczowe, z mgły i promieni, przedziwne kształty.
Na wskazane przez majstra miejsce czeladnicy nakładali krople szklistej cieczy i oto kulka przedłużała się, wydymała, wyginała, wiła, tworzyła podstawę, wyżłobienie kielicha, brzegi, dziób, ucho.
Pod działaniem narzędzi szybko bladła czerwoność rozpalonego materyału.
Kielich przytwierdzony do pręta znów wystawiany był na działanie płomieni i z nich wycofany, rozmiękły, giętki stawał się dziwnie posłuszny najlżejszym dotknięciom tego co go kształcił, przyozdabiał wedle starych, przez praojców przekazanych, niezrównanych wzorów, lub wedle własnej twórczej fantazyi.
Dziwnie lekkiemi, zwinnemv rytmicznemi były poruszenia milczących robotników, dokoła tych wytwornych tworów ognia i żelaza i oddechu ludzkich piersi.
Lekkie, zwinne, rytmiczne jak tanecznego korowodu zwroty dokoła prastarych, płonących ogniem świętym ołtarzy.
W ustawicznem falowaniu płomieni postać Tanagry zjawiała się wywołana wyobraźnią poety, do Salamandry podobna, a głos Donatelli śpiewał mu w duszy potężną melodyę.