Strona:Gabryel d’Annunzio - Ogień.djvu/332

Ta strona została przepisana.

„I ja to sama, znów dziś, dziś jeszcze, dałam ci ją za towarzyszkę — myślała zrozpaczona Foskaryna. — Sama wywołałam ją, postawiłam pomiędzy tobą a sobą, wówczas gdy myśl twa daleką może od niej była... sama! tak jak w tę noc szału!...“
I było tak naprawdę, naprawdę tak było.
Od chwili gdy imię śpiewaczki wymówione przez usta jej przyjaciela obiło się o boki pancernika, w cieniu rzuconym przez uzbrojonego olbrzyma na cichych wód zwierciadło, aż do tej chwili, ona, ona sama wyegzaltowała w wyobraźni poety obraz nieznajomej dziewczyny, rozświetliła go swą zazdrością, lękiem swym z dnia na dzień pogłębiała, wzbiła w pewność co było przypuszczeniem i mogło być tylko przywidzeniem rozgorączkowanej wyobraźni.
Ileż razy, bliskiem u już może zapomnienia młodzieńcowi, mówiła:
„Czeka cię! idź-że do niej!“
Ileż razy obojętnemu nasuwała obraz oczekującej go w oddaleniu i tajonej tęsknocie dziewicy.
I jak w oną noc pamiętną, płonące sztuczne ognie Wenecyi, oblały swą łuną młodzieńcze twarze tych dwojga, tak je teraz rozświecała ona własną swą namiętnością, tak teraz płonęły przed nią jej zazdrością rozpalone.
„Zapewne — myślała. — I w chwili tej bawi się jej obrazem. Rozpacz moja zaostrza tylko jego namiętność. Z lubością w wyobraźni swej pieści tamtą, tu, pod mem rozpacznem spojrzeniem...“
Męka jej nie znała granic; czuła że miłość